Małopolska IV



Biskup Ludwik Łętowski


Po pierwszym rozbiorze przyszły złe czasy dla szlachty małopolskiej. Brak własnego państwa oznaczał koniec karier politycznych i administracyjnych. Koniec posłowania, a zatem wyrabiania sobie ogólnokrajowych wpływów, koniec obejmowania wysokich rang w wojsku, koniec urzędów, które przynosiły dochody. Ponadto Napoleon nałożył na Austrię kontrybucję, którą rząd przerzucił na barki szlachty, dokonując m.in. rekwizycji sreber rodowych oraz obligacji.  

    Ledwie w trzech pokoleniach Łętowscy doszli do stanowisk i majątku, a czas było się pogodzić ze stopniowym zubożeniem. Najpierw Franciszek, ojciec przyszłego biskupa, stracił intendenturę salin wielicko-bocheńskich, a pod koniec życia musiał sprzedać rodzinną Bobową i przenieść się do górskiej wioski Gorenice pod Olkuszem. Bobowa została sprzedana Michałowi Miłkowskiemu za 600 000 w papierowych austriackich pieniądzach, które wkrótce po tym straciły na wartości aż dziesięciokrotnie. To oznaczało ruinę tej linii rodu Łętowskich. 

    Szlachta, tracąc majątki i stanowiska, stała się w XIX wieku polską inteligencją. Inteligentem jest człowiek, który swą pozycję zawdzięcza wykształceniu i talentom, a nie pochodzeniu i majątkowi. W biografii Ludwika widać to, jak na dłoni. 

    Przyszły biskup Ludwik Łętowski zdążył urodzić się w Bobowej 15 września 1786 roku. Kiedy ukończył 20 lat, został wysłany do Wiednia, gdzie w galicyjskiej gwardii szlacheckiej miał szukać kontaktów i kariery. Barycz: „Rębajło, bez uczuć patriotycznych czy narodowych, przeznaczony został jako młody oficer austriacki – co później starannie przemilczał – do formowania ochotniczych oddziałów polskich, które przybrane w strój kozacki miały być użyte do walki z wojskami Księstwa Warszawskiego. Formacja wobec braku chętnych do niej skończyła się zresztą fiaskiem”. 

    Kiedy wiosną 1809 roku Napoleon zaatakował Austrię, Ludwik został przydzielony do regimentu dragonów arcyksięcia Jana, z którym pomaszerował na Pilzno. 19 kwietnia doszło do austriacko-polskiej bitwy pod Raszynem, w której Austriakami dowodził arcyksiążę Ferdynand. Łętowski napisał: „Dognałem arcyksięcia Ferdynanda na placu boju pod Raszynem. Ostatnie strzały jeszcze widziałem”. W maju Ludwik awansował na porucznika batalionu strzelców i z tym batalionem 12 czerwca wziął udział, po stronie Austriaków, w bitwie pod Gorzycami. 

    W październiku 1809 roku Francuzi zawarli pokój z pokonanymi Austriakami. Ludwik wrócił do Krakowa, w którym stacjonowało polskie wojsko Księstwa Warszawskiego. Przyszły biskup zgłosił się zatem do księcia Józefa Poniatowskiego, który wziął go do sztabu w Warszawie. Obok akt nominacji na porucznika adiunkta sztabu generalnego z 4 września 1810 roku. W 1811 roku Ludwik otrzymał awans na kapitana adiunkta sztabu generalnego. „Warszawa była ożywiona, wojsko piękne”, wspominał. Dostał za zadanie opracowanie raportu z bitwy raszyńskiej, następnie opisał Bzurę i inne polskie rzeki pod względem militarnym. Jego raporty szły do Paryża. Posługiwał się nimi m.in. generał Skrzynecki w 1831 roku.


    W 1812 roku Ludwik wyruszył z wielką armią Napoleona na Rosję. 18 sierpnia walczył pod Smoleńskiem i zdobył to miasto. Następnie bił się pod Możajskiem. U boku króla neapolitańskiego Joachima Murata wkroczył do opuszczonej przez Rosjan Moskwy. W październiku ruszyło rosyjskie kontrnatarcie. Podczas odwrotu Ludwik bił się pod Czerykowem i Medyną, gdzie doznał pierwszej porażki. „Rejterada szła jako taka do Możajska. Potem chwyciły mrozy, zostaliśmy bez koni. Berezynę przejechałem w powozie słaby, a dostawszy się do Wilna był czas porwać sanki i uciekać na powrót. Na gwałtowne środki nie było mnie stać. Książę Poniatowski, widząc mnie słabego i bez buta, kazał adiutantowi swemu generałowi Kamienieckiemu zabrać mnie w swoim powozie, lecz on mnie odjechał. Drugiego dnia naszli miasto Moskale”.  

    W Wilnie „dwa razy wywlekali mnie z domu Kozacy, chcąc zabić”. Łętowskiego uratowała litewska szlachta, u której pomieszkiwał dwa lata. Z Litwy wywiózł go Polak, generał rosyjski Tylman.  

    Ludwik Łętowski nie uczestniczył w największych bitwach Napoleona, nie był więc, jak wielu jego rówieśników, zauroczony tym wielkim Francuzem. Dębicki napisał: „Dla Napoleona nie zachował tego rodzaju fanatycznej czci, jaka niezwykła odstępować żołnierzy napoleońskich, którzy dla uroku geniusza zapominali krzywd i obłudy wobec Polski. Pod wodzą księcia Józefa Poniatowskiego, na ziemi ojczystej, wyłącznie dla sprawy, a nie pod urokiem geniusza przywdział mundur polski, a nie francuski. Bliższe jego pamięci były tradycje konfederacji barskiej, w której miał dwóch krewnych i powstania kościuszkowskiego, do którego przystąpił stryj niż wspomnienia legionów”. I dalej: „Po powrocie z dwuletniej niewoli zdaje się przechylać do drugiego prądu, który wraz z księciem Adamem Czartoryskim i wieloma patriotami nie w Napoleonie, ale Aleksandrze wybawienie upatrywał”.


    Jednak po wielu latach, kiedy był już biskupem wracał z kolegami do wspomnień. Pewnego razu, w rocznicę wkroczenia do Moskwy, wydał obiad w pałacu biskupim, w którym uczestniczyli generał Jan Skrzynecki, generał Józef Załuski, pułkownik Michał Badeni i pułkownik Salezy Gawroński. Wielka szkoda, że nie możemy przysłuchać się tej rozmowie. 

    I jeszcze jedna poruszająca scena, którą opisał Dębicki. „Gdy zaniemógł po raz ostatni jeden z najstarszych weteranów polskich, żołnierz kościuszkowski a kolega z wojen napoleońskich księdza Łętowskiego, pułkownik Tarnowski – nikt nie śmiał starcowi ulegającemu marzeniom, że dożyje jeszcze wolnej ojczyzny mówić o śmierci. Pospieszył doń ksiądz biskup – żołnierska była między dwoma starcami rozmowa: – Pułkowniku, rzekł biskup, tyleś razy patrzył odważnie w oczy śmierci, czyliż byś się jej uląkł dzisiaj? Dany już rozkaz, ja za tobą niebawem wyruszę, na wyprawę trzeba być gotowym. Na słowa te zerwał się hrabia Marcin, chciał ucałować dłoń biskupa, lecz ten ścisnął kostniejącą rękę po koleżeńsku i rozpoczęła się długa rozmowa, zakończona wznowieniem wieczerzy pańskiej, świętym wiatykiem na przyszłe życie”. 

    Wróćmy jednak do chronologii. Po klęsce Napoleona, szukając dalszej kariery, w 1815 roku, Łętowski udał się ponownie do Wiednia, gdzie obradował kongres ustanawiający ład w Europie po Napoleonie. Spotkał tam generała Tulińskiego, który go skierował do księcia Konstantego, a ten do sztabu i kwatermistrzostwa. 

    Kariera zawodowego żołnierza nie pociągała ambitnego trzydziestolatka. Chcąc zwrócić uwagę na siebie, opublikował w Warszawie w 1816 roku rozprawę „O Żydach w Polsce”. To była istotna kwestia dla każdego rządu. Analizę zadedykował byłemu generałowi Napoleona, a obecnie namiestnikowi Królestwa Polskiego generałowi Józefowi Zajączkowi.  

    Łętowski pisał w nowoczesnym, oświeceniowym stylu, który mu przynosi chlubę: „Czy ludzie od siedmiu wieków płodzący się na tej ziemi, mówiący jej językiem, posłuszni jej prawom, wierni jej Królom, kiedyś użytecznemi, nigdy nieszkodliwi, używający z dawna przywilejów, a do naszych czasów już trzeciej konstytucji, czyliż nie są prawemi obywatelami tej ziemi? prawdziwemi dziećmi tego ojcowskiego Rządu? Któżby się nie zapłonił zaprzeczyć tej rzeczywistości. (…) 

    W licznych już i dość dawnych podróżach po kraju uwagi zbierałem. Żydzi w Polsce poręki prawa tylko czekają, oświata im właściwa, geniusz przyrodzony, wytrwałość mężna, niezaprzeczalna zabiegłość. W ogólności żydostwo czyta i pisze, Żydówki nawet z możniejszych rodów na książce się modlą, dzieci w szóstym roku mają już nauczycieli lub do szkoły idą. Żydzi, którzy naukom się oddają po niemiecku uczą się i piszą. Klasa handlujących jest najbogatsza, na roli i przy rzemiośle są najubożsi. Używani do robót publicznych pracują równo z innemi. W miastach, gdzie więcej Żydów od Chrześcijan, Żydzi się lepiej mają; przeciwnie, gdzie Chrześcijan więcej, Żydzi są opuszczeni i nędzni. Powszechne jest uprzedzenie, że są lichwiarzami, ja bym się nie bał dowieść przykładami, że Żydzi więcej lichwy płacą, aniżeli biorą. Żydzi przychodząc do pewnego bogactwa, katolikami się robią”. 

    Z tej diagnozy Łętowski wyciągnął następujące zalecenia dla rządu: „Wyznaczyć żydostwu pewne miasta, w których by się jedynie sadowić mogli, małej liczbie katolików wyprowadzenie się ułatwiając. W Warszawie, Lublinie dać im pewne przedmieścia, nie dozwalając włóczenia się po mieście z towarami. Wzbronić najmowania chrześcijan tak do publicznej, jak i osobistej posługi. Używać ich do robót w kraju, płacąc przyzwoicie, aby nędzy nie obciążać przymusem. Nakazać prowadzenie dzieci do szkół miejscowych, niech po polsku czytać i pisać uczą się. Odebrać im karczmy, ponieważ powszechna opinia głośno tego wymaga, ale w ten sposób, że co dziesięć lat zawsze jedną dziesiątą część szynkarzów losowaniem od karczm usunąć. Na ostatek, dopuścić ich do wszelkich urzędów, godności, honorów, jeżeli poczciwością, przymiotami i zasługą zapracują na nie, nie robiąc im różnicy w oznakach, nie okazując zadawnionego uprzedzenia”. 

    I konkluzja, „Dajmy Żydom osobne miejsca, zmuśmy ich do pracy, zdatność ich prace uświetni, praca ich wzbogaci, bogactwo uszczęśliwi, a szczęście to, im spokojnością, krajowi pomyślnością, zakwitnie. (…) Zostawiam ojcowskiemu Rządowi, doświadczonym Statystykom, wyuczonym Prawnikom oszacowanie podanego widoku. Choćbym raz po raz utykał w mym zdaniu, tym samym oni ostrożniejszemi, a ja dość nagrodzony będę”. 

    Generał Zajączek nie zaproponował jednak Łętowskiemu stanowiska pełnomocnika rządu ds. Żydów zatem złożył on dymisję z wojska i rozglądał się co dalej robić. „Kto inny byłby się żenił, co byłoby mi przyszło łatwo z dobrym imieniem i dobrą sławą. Jednak z procesem bądź to z wioszczyną a długami ożeniony czy nieożeniony byłbym się wprzągł do pracy wcale nie do mego usposobienia. Matka do gospodarstwa nie dopuszczała, a od młodych lat lubiłem książką i piórkiem się bawić. Z postanowieniem jeszcze niezupełnem na księdza, zapakowawszy moje książki, których miałem sporo, jechałem do matki i przesiedziałem w domu dobre pół roku. Stan był nędzny wioszczyny, poczciwa moja matka biedę klepała, wszystkie fundusiki z Bobowy się urwały. Dobra matka rozumiała, że będę się żenił z niejaką panną Ratówną z lichą wioszczyną na posag, ale święta Opatrzność inny los mi zgotowała. 

    Znalazłszy u plebana w Goreniach kazania księdza Lafito, czytając je, wzruszyły mnie do żywego. Wziąwszy konie pojechałem do Krakowa. Na Bielanach kameduła siedział w konfesjonale, jakby czekał na mnie i w łonie tego dobrego starca utopiłem całe moje życie przeszłe. Z powrotem do domu, matce i siostrze słowa nie mówiąc, zapakowawszy książki pojechałem do Kielc. Z Kielc napisałem list, którego dziś mi żal, że gdy matka dobrodziejka upiera się przy wsi, a ruiny swojej nie widzi, zostaję księdzem. Niebawiąc odpisała mi matka biedna, abym wracał, a wieś odda, a jam żenił się, a siostra Puszetowa czuły, ale gwałtowny, jak byłby to krok desperacki. Matce odpisałem, dziękując za jej ofiarę i prosząc o błogosławieństwo, a siostrze, że gdybym się bandytą robił, to nie mogłaby co innego napisać. Wszyscy znajomi, co do jednego byli tego zdania, że przed nieszczęsną miłością uchodzę”. 

    Jeszcze przed święceniami Ludwik zamieszkał u biskupa Woronicza w Krakowie, po czym wstąpił do kieleckiego seminarium duchownego. „Jedzenie było niegodziwe, izdebki ciasne, ale ludzie dobrzy. Pan kapitan orderowy, lity szlachcic, znany w świecie, z parą językami w gębie, zjawiskiem w seminarium było. Owijał mnie duch zbawienny od tych prostych, ale dobrych ludzi. Zostałem kapłanem w niespełna sześć miesięcy (1818 rok), a gdym poszedł biskupowi podziękować, rzecze mi: – Słuchaj jegomość, w seminarium uczą nas rok, dwa, trzy, a człowiek uczy się całe życie. Wysłali mnie do Warszawy za interesami swemi. Trafiłem na sejm, spotkałem dobrych znajomych, a kasztelan Małachowski ofiarował probostwo w Końskich. W rok dał mi Namiestnik [gen. Zajączek] Stobnicę. Na probostwie miałem tylko obiad za złotówkę, a wywiozłem z niego kapotę starą i parę worków książek”. 

    W 1820 roku ksiądz Łętowski został posłem na sejm Królestwa Polskiego, w którym reprezentował powiat stopnicki i szydłowski. „Sejm był burzliwy i być inaczej nie mogło. Konstytucja była liberalna, a rząd rosyjski. Taka anomalia nie mogła się też długo ostać”. Ksiądz Ludwik marszałkował także na sejmikach powiatów stopnickiego i szydłowskiego. 

    Kongres wiedeński utworzył w 1815 roku Królestwo Polskie. Do Królestwa nie weszło Wolne Miasto Kraków. Diecezja krakowska (zabór austriacki) kościelnie była podporządkowana archidiecezji warszawskiej (zabór rosyjski). Po likwidacji diecezji kieleckiej kilka jej dekanatów, położonych w zaborze rosyjskim, przyłączono do diecezji krakowskiej. W konsekwencji na nominacje biskupie nie tylko w Warszawie i w Kielcach, ale także w Krakowie wpływ miał car Rosji.

    Na zaproszenie biskupa Woronicza proboszcz Łętowski jeździł do Krakowa, by przez kilka lat głosić w katedrze na Wawelu kazania, które przyniosły mu uznanie wśród wiernych, a nawet miano nowego Skargi. 

     W 1825 roku Łętowski został kanonikiem krakowskim. Z tego tytułu dwukrotnie był członkiem senatu i dwa razy był też wybrany do sejmu Rzeczpospolitej Krakowskiej. W tym samym roku reprezentował Kraków na pogrzebie Aleksandra I, a rok później na koronacji Mikołaja I, „skąd też orderu św. Stanisława wielka wstęga”. 

    W czasie powstania listopadowego biskup krakowski Karol Skórkowski wzywał do pomocy i modlitw w intencji powstańców. Doceniając to, władze powstańcze powołały go na senatora. Także ks. kanonik Łętowski rzucił się w wir działań na rzecz ruchu. W samym Krakowie wpłynął decydująco na odsunięcie od władzy prezesa senatu, ultra-lojalisty Stanisława Wodzickiego, z którego rodziną był zresztą przez rodziców zaprzyjaźniony. Na życzenie rządu powstańczego napisał broszurę patriotyczną. Jako proboszcz w Stopnicy (dawniej Stobnicy) poświęcił sztandar powstańczy i wygłosił patriotyczne kazanie. Jeździł do kwatery głównej i przyjął z rąk rządu narodowego administratorstwo biskupstwa sandomierskiego. Ponoć generał Jan Skrzynecki zaproponował jemu, księdzu, dowództwo brygady kawalerii lub wyjazd z misją dyplomatyczną do Wiednia.  

    Te działania zdyskredytowały wobec rządów zaborczych zarówno biskupa Skórkowskiego, jak i kanonika Łętowskiego. Po zajęciu Krakowa przez wojsko rosyjskie biskup znalazł się w areszcie domowym. W 1835 roku pod presją Austrii i Rosji papież polecił biskupowi opuszczenie diecezji i udanie się na wygnanie do klasztoru w czeskiej Opawie, zarazem jednak nie pozbawił go jurysdykcji w diecezji krakowskiej.  

    Z kolei kanonik Łętowski w 1833 roku został usunięty z senatu. Jego kariera, zdawała się dobiegać końca. Tymczasem wrócił na szerszą arenę publiczną. Niezwłocznie po upadku powstania udał się do Warszawy, przekonując, że działał pod przymusem ze strony „rewolucjonistów”. Do tego, że jego działalność powstańcza była o wiele gorliwsza, niż wiedział rząd rosyjski, Łętowski prawdopodobnie się nie przyznał. Władza była łaskawa i w 1839 roku Łętowski odzyskał fotel w senacie i otrzymał stanowisko zastępcy komisarza instytutów naukowych. 

    Nieobecnego biskupa zastępowali w Krakowie administrator apostolski, a w Kielcach wikariusz apostolski. Pierwszym administratorem w Krakowie został w 1836 roku biskup Franciszek Zglenicki. Natomiast pierwszym wikariuszem w Kielcach – ks. Adam Paszkowicz, a po jego śmierci biskup krakowski. Dzięki temu w osobie biskupa doszło do unii personalnej ponad granicą rosyjsko-austriacką. 

    27 stycznia 1841 roku biskup Zglenicki zmarł. Co działo się później zbadał wybitny historyk Kościoła ks. prof. Mieczysław Żywczyński. W „Przeglądzie Historycznym” (nr 34 z 1937 roku) opublikował pracę „Początek rządów ks. Ludwika Łętowskiego w diecezji krakowskiej”. 

    Ks. prof. Żywczyński pisał: „Kanonik kapituły krakowskiej ks. Jan Schindler natychmiast zawiadomił o śmierci biskupa nuncjusza wiedeńskiego ks. Ludwika Altieri’ego, kapituła zaś Komisję Spraw Wewnętrznych, Duchownych i Oświecenia Publicznego w Warszawie. Po pogrzebie zebrała się 30 stycznia pod przewodnictwem swego dziekana, prałata Antoniego Bystrzonowskiego w celu naradzenia się nad wyborem administratora diecezji.

    Nie był to wybór zupełnie wolny, gdyż w Krakowie bawił rosyjski dyrektor wydziału wyznań w Komisji Spraw Wewnętrznych Wincenty Kozłowski, który wyborem tym zainteresował się, oczywiście, bardzo żywo. Pod jego, prawdopodobnie, naciskiem dwie tylko kandydatury mogli wziąć pod rozwagę członkowie kapituły: ks. Tadeusza Łubieńskiego i ks. Ludwika Łętowskiego. Zwyciężył Łętowski. Nic zresztą dziwnego, skoro Łubieński nie świetną miał na ogół opinię. O jego ojcu nuncjusz Spinola pisał do Rzymu, że jest ‘lichym osobnikiem’, o nim samym, że jest to człowiek słaby, zależny od złych rodziców. Nuncjusz Altieri zaś miał o nim informacje, że to ‘kapłan niegodny’ i że więcej interesują go sprawy bankowe niż sprawy Kościoła. Informacje te pochodziły właśnie z Krakowa, może nawet od kogoś z kapituły. 

    Kanonicy krakowscy woleli zatem wybrać Łętowskiego. Nie brakło w niej cieni, ale były i światła. Rząd rosyjski, który starannie zbierał materiały do charakterystyki dostojników kościelnych, miał o nim wiadomości, że jest to człowiek ‘za honorami ubiegający się – z pretensją do uczoności – idzie za popędem wiatru’, ‘zdaje się, że będzie przychylniejszym tej stronie, która mu więcej korzyści zapewni’. Może godzić w sobie najsprzeczniejsze poglądy, ale mówiono też o nim, że był mężem światłym, dobrym kaznodzieją, że miał charakter prawy, a serce dobre i miłosierne”. 

    Teraz oddajmy głos prof. Baryczowi: „Co spowodowało ten nagły zwrot w postępowaniu Łętowskiego po upadku powstania? Czy wrodzona Łętowskiemu giętkość przekonań, umiejętność godzenia sprzeczności, słabość do zaszczytów, nadmierna ambicja i próżność, stanowiące potężne motory jego osobowości, do których sam się przyznawał? Ale ponad te osobiste pobudki i wolty przekonań wybijało się coś więcej: w dawniejszym ideologu walki czynnej narodu, entuzjaście haseł rewolucji francuskiej rodzi się legitymista i zwolennik starego porządku, zdecydowany przeciwnik konspiracji i ruchów rewolucyjnych”. 

    Ks. Żywczyński: „Tego samego dnia, 30 stycznia, kapituła zawiadomiła Komisję Spraw Wewnętrznych o wyborze Łętowskiego, prosząc zarazem o zatwierdzenie jego władzy nad częścią diecezji, znajdującą się w Królestwie Polskim. Dopiero nazajutrz powiadomiono o tym samym nuncjusza wiedeńskiego i biskupa krakowskiego Karola Skórkowskiego. 

    Tymczasem nuncjusz wiedeński, ks. Ludwik Altieri, dowiedziawszy się z listu Schindlera o śmierci Zglenickiego, udał się 1 lutego do ambasadora rosyjskiego w Wiedniu Bazylego Tatiszczewa, który oświadczył, że na stanowisku administratora diecezji krakowskiej rząd rosyjski widziałby najchętniej ks. Łętowskiego. Ze śmiercią Zglenickiego liczył się nuncjusz, bo już w roku 1839 pytał biskupa Skórkowskiego o listę najgodniejszych kapłanów w diecezji. Biskup wyliczył ich sześciu, umieszczając na trzecim miejscu, po kanonikach Rudolfie Zajączkowskim i Antonim Rozwadowskim, także i Łętowskiego.  

    Nazajutrz po rozmowie z Tatiszczewem nuncjusz zawiadomił go, że na kandydaturę Łętowskiego się zgadza, tego też samego dnia zwrócił się do biskupa Skórkowskiego z prośbą, by Łętowskiemu udzielił odpowiedniej władzy i by zaproponował jego kandydaturę na biskupa sufragana. Tłumaczył, że rzecz jest ogromnie ważna i przypuszczał, że Skórkowski, ze względu na swe przywiązanie do Stolicy Świętej, na propozycję się zgodzi. 

    O całej sprawie zawiadomił, oczywiście, kardynała sekretarza stanu Lambruschiniego. Natychmiast też wysłał Łętowskiemu nominację na wikariusza apostolskiego diecezji krakowskiej w Królestwie Polskim. Zdawało się, że sprawa została załatwiona, gdy 3 lutego przyszedł list od kapituły z wiadomością o wyborze Łętowskiego. Był to dla nuncjusza cios, który mu popsuł całą tak dobrze zaczętą sprawę. Brewe papieskie dla Skórkowskiego z 30 września 1837 roku orzekało, że komu Stolica Apostolska da władzę rządzenia nad częścią diecezji, znajdującą się w Królestwie, ten otrzyma od biskupa władzę nad resztą diecezji. O prawie kapituły do wyboru administratora nie było tu mowy. Nic dziwnego, że nuncjusz był na kapitułę ogromnie rozgoryczony i posądzał ją wprost o złą wolę. Sądził, że krok jej ubliża zarówno powadze papieża jak i powadze biskupa, który przecież, choć oddalony, władzę na obszarze Krakowa sprawował.


    Cofnięcie nominacji Łętowskiemu było już jednak niemożliwe, choćby ze względu na to, by nie drażnić rządu rosyjskiego. Strapiony nuncjusz udał się nawet na naradę do kanclerza austriackiego Metternicha, z którym pozostawał w wielkiej przyjaźni, choć z początku niezbyt się lubili i poinformował go o wszystkim. Obydwaj doszli do przekonania, że do tego nieprawnego kroku pchnął kapitułę rząd rosyjski. 10 lutego nuncjusz wysłał surowe upomnienie kapitule, podkreślając, że wybór jest bezprawny, i nakazując, aby list jego został publicznie przeczytany całej kapitule i wciągnięty do akt kapitulnych. Dodawał też z całą stanowczością, że Łętowski otrzymał władzę z nominacji na część diecezji w Królestwie, na wolne miasto zaś otrzyma ją od biskupa Skorkowskiego. Naganę, choć mniej surową, otrzymał i Łętowski zarówno za udział w wyborze, jak i za to, że na taki wybór się zgodził. Po raz wtóry też wezwał go nuncjusz, by zwrócił się do biskupa Skórkowskiego z prośbą o jurysdykcję. O przebiegu sprawy Altieri zawiadomił także Skórkowskiego, prosząc go, by udzielił władzy Łętowskiemu na obszar Wolnego Miasta Krakowa.

    Monit nuncjusza był dla kapituły krakowskiej prawdziwą niespodzianką. W jej imieniu prałat Bystrzonowski napisał zaraz do nuncjusza obszerny list, w którym szeroko postępowanie konfratrów tłumaczył. Wyjaśniał, że kapituła wybrała administratora, bo sądziła, że ma do tego prawo. Tak sprawę ujmują polskie statuty prowincjonalne, aprobowane przez papieży. Wybór dotyczył tylko Wolnego Miasta Krakowa i jego terytorium, nie zaś części diecezji, leżącej w Królestwie Polskim. Dokonując wyboru, kapituła robiła to dla dobra diecezji.

    Odpowiedź nuncjusza na list kapituły była bardzo ostra. Usprawiedliwianie się kapituły uznał za bezwartościowe. Sprawa stała się poważną i kapitule nie pozostawało nic innego do zrobienia, jak tylko prosić o darowanie winy. Toteż 11 marca zwróciła się do nuncjusza z tłumaczeniem, że działała w jak najlepszej wierze, że naprawdę sądziła, iż należy uznać biskupa za nieobecnego. 

    Kapituła krakowska została upokorzona, a jednak nie ulega prawie wątpliwości, że postępowała w dobrej wierze. O jakiejś złośliwości z jej strony pod wpływem rządu rosyjskiego nie może być mowy. Jeśli się zważy, jakich to często ludzi miały wówczas kapituły w Królestwie i Cesarstwie, to w porównaniu z nimi kapituła krakowska należała bezsprzecznie do najgodniejszych. Działała naprawdę w dobrej wierze, nie wiedząc o tym, że biskup Skórkowski, choć usunięty z diecezji, władzę nad jej częścią zachował. Sporo winy ponosił raczej nuncjusz i Skórkowski, skoro o poprzednich swych pertraktacjach jej nie zawiadomili. Skórkowski zresztą nie żył w zbyt wielkiej z kapitułą zgodzie. Dokonała wyboru sądząc, że ma do tego prawo, pośpieszyła się zaś i chętnie na Łętowskiego zgodziła prawdopodobnie także dlatego, że w przeciwnym razie mogła się słusznie obawiać narzucenia sobie administratora przez brutalny i nie liczący się z prawem kanonicznym rząd rosyjski. 

    Zgodę rządu rosyjskiego na objęcie władzy wikariusza apostolskiego w Królestwie, Łętowski uzyskał dość łatwo. Namiestnik Królestwa Paskiewicz polecił Komisji Spraw Wewnętrznych zbadać jego przeszłość i już w marcu Rada Administracyjna na urzędzie wikariusza apostolskiego go zatwierdziła. Gorzej poszła sprawa z biskupem Skórkowskim. Na biskupa sufragana nikogo z kapituły zaproponować nie chciał i oświadczał, że chce się zrzec w ogóle rządów diecezją, aby resztę życia swemu poświęcić zbawieniu. Prosił zatem nuncjusza, by poparł jego rezygnację u papieża. O tym, że udzieli władzy Łętowskiemu, ani wspomniał i dopiero w parę dni później obiecał, że to zrobi, skoro tylko Łętowski zwróci się do niego w tej sprawie. Rzecz zaczęła się komplikować. Żądano od biskupa, by dał władzę w swej diecezji człowiekowi, którego wcale nie mianował, który mu był narzucony, który się nawet o udzielenie sobie tej władzy do biskupa nie zwracał. A przecież biskup miał dotąd władzę w diecezji, bo rezygnacji jego już w roku 1839 zgłoszonej przyjąć nie chciano w Watykanie. Miał prawo rządzić, nie wolno mu było tylko tych rządów wykonywać.  

    Ale i Łętowski był w trudnej sytuacji. Całą korespondencję kapituły krakowskiej i jego starannie śledzono. List Łętowskiego mógł być łatwo przejęty przez policję austriacką i przez tę rosyjskiej wydany, a Łętowskiemu przecież tak bardzo chodziło o dobrą u rządu rosyjskiego opinię, zepsułby ją sobie korespondencją ze znienawidzonym przez Rosjan biskupem, z którym zresztą nie wolno było utrzymywać stosunków. Nawet i później każdy bodaj list od nuncjusza od kurii rzymskiej pokazywał zaraz władzom rosyjskim. Paskiewicz polecił przecie generałowi Pisarewowi, pełniącemu obowiązki głównego dyrektora Komisji Spraw Wewnętrznych, by wyraził Łętowskiemu z tego powodu uznanie. Już to bohaterem Łętowski nie był, do poniżającej uległości wobec rządu nigdy się nie posuwał, ale lojalność jego szła dość daleko. 

    Skoro jednak Łętowski władzę w Krakowie otrzymać musiał, zwrócić się zaś po nią do Skórkowskiego nie chciał, sprawę musiał załatwić nuncjusz. Wymagało to wielkiego taktu i sprytu politycznego. O rezygnacji Skórkowskiego nie chciał słyszeć, zresztą papież nigdy by się na to nie zgodził, Skórkowski bowiem miał w Rzymie opinię jak najlepszą, jego ustąpienie opinia publiczna mogłaby uznać za ustępstwo papieża wobec rządu rosyjskiego. Zwrócił się tedy nuncjusz do Skórkowskiego, że udzielenie władzy Łętowskiemu jest konieczne, bo na zwłoce cierpi diecezja krakowska. Równocześnie jeszcze raz wzywał Łętowskiego, by przynajmniej zawiadomił Skórkowskiego o swej nominacji i że oczekuje od niego instrukcji.  

    Zaraz po otrzymaniu listu od nuncjusza Skórkowski, nie opierając się już dłużej, wysłał 27 lutego Łętowskiemu zawiadomienie, że mu władzy udziela.  

    Sprawa rządów w diecezji krakowskiej była tedy załatwiona, ale bynajmniej nie sprawa Łętowskiego w ogóle. Diecezja krakowska nie posiadała biskupa. Wypadało, by kandydata na biskupa sufragana wysunął Skórkowski. Nuncjusz podsuwał mu kandydaturę Łętowskiego, będąc pewny – jak się zdaje – że biskup i w tym wypadku ustąpi. Tak daleko jednak ustępliwość biskupa już nie szła. Zgadzał się z nuncjuszem, że biskup w diecezji jest konieczny, ale kategorycznie odmówił zaproponowania na tę godność Łętowskiego. Sądził, że lepiej będzie, jeżeli urząd administratora diecezji nie będzie złączony z godnością biskupią i na biskupa sufragana zaproponował naprzód kanonika kolegiaty kieleckiej ks. Tomasza Świątkowskiego, później zaś ks. Rudolfa Zajączkowskiego. Ta ostatnia kandydatura była jednak niemiła rządowi rosyjskiemu toteż kardynał sekretarz stanu Lambruschini radził nuncjuszowi, by skłonił Skórkowskiego do cofnięcia jej i do zaproponowania w Rzymie kandydatury Łętowskiego. Biskup jednak nie chciał ustąpić i znowu wysunął ks. Świątkowskiego. Tym razem miał większą nadzieję powodzenia, gdyż właśnie w tym czasie Łętowski mocno się Watykanowi naraził.  

    W roku 1839 wprowadzono w Krakowie nowy statut dla szpitali. M.in. od sióstr szpitala św. Łazarza na ul. Wesołej zażądano oddania administracji dobrami w ręce oddzielnych urzędników. Siostry miałyby otrzymywać pensję i sprawować tylko opiekę nad chorymi. Przełożona sióstr w szpitalu Konstancja Szmurło kategorycznie odmówiła przyjęcia nowego statutu, zakazała siostrom przyjmowania pensji. Zasypywała skargami konsystorz krakowski, biskupów Skórkowskiego i Zglenickiego, Łętowskiego, senat, rezydenta austriackiego w Krakowie, nuncjusza, a przez niego i Stolicę Apostolską. Łętowski próbował rzecz łagodzić i radził siostrom poddanie się, ale nuncjusz pod wpływem i sióstr, i biskupa Skórkowskiego pisał mu dość ostro, że byłoby to ‘opłakane ustępstwo na najbardziej widoczne i krzyczące pogwałcenie praw Kościoła i własności sióstr miłosierdzia’.

    Łętowski znów się znalazł między młotem i kowadłem, z jednej strony nacisk nuncjatury, z drugiej żądanie senatu, nie po raz pierwszy wprawdzie podejmującego kroki przeciw Kościołowi, ale popieranego, a właściwie rządzonego przez rezydenta austriackiego. Co więcej, tego rodzaju postępowanie senatu aprobował całkowicie rząd rosyjski, choć poza tym prezesa senatu Schindlera sympatią swą nie darzył.  

    Łętowski stanął po stronie senatu, zagroził siostrze Konstancji, że odeśle ją do Warszawy i wyrzucał, że nie ma ducha pokory ani dobrego spowiednika. Siostry uzyskały tylko tyle, że pensja miała być wypłacana nie każdej z sióstr oddzielnie, lecz przełożonej na wszystkie razem. Teraz już i nuncjusz wiedeński osądził, że Łętowski jest niegodny biskupstwa. 

    Pogorszyła jego opinię inna jeszcze sprawa. 23 sierpnia 1839 roku papież ogłosił beatyfikację norbertanki Bronisławy. 2 września zaś następnego roku umieszczono uroczyście obraz jej w kościele sióstr norbertanek na Zwierzyńcu w Krakowie. Nie zawiadamiając konsystorza, urządziły w roku 1841 wspaniałą uroczystość, zaprosiły trzech kaznodziejów (dominikanina Wincentego Plebankiewicza, reformata Romana Czajkowskiego i wikariusza z katedry Wiśniewicza), którzy wygłosili patriotyczne kazania. Łętowski się przeraził. Fakt tego rodzaju mógł mieć nieobliczalne następstwa nawet dla całego wolnego miasta. Nie bez rady swego przyjaciela Schindlera Łętowski udzielił księżom surowego upomnienia i zakazał im mówienia kazań poza swymi kościołami, podobnie surowo skarcił zakonnice.  

    Ponadto, zakazał duchowieństwu swej diecezji porozumiewania się bezpośredniego ze Stolicą Apostolską bez wiedzy konsystorza i senatu. Zrobił to, co prawda, na żądanie Komisji Spraw Wewnętrznych jeszcze z lipca 1841 roku, a właściwie ponowił dawniejsze już tej samej treści rozporządzenia władz diecezjalnych krakowskich, tym niemniej naraził sobie teraz Watykan ogromnie.  

    Paskiewicz polecił wyrazić mu swe zadowolenie i powiedzieć, że jeśli i nadal będzie rządził tak rozumnie, to powie o tym szczegółowo cesarzowi. Ze strony Rzymu spotkał się jednak Łętowski z najwyższym oburzeniem. Próżno się tłumaczył, że powtórzył tylko ‘dosłownie’ i po raz czwarty dawne zarządzenia biskupów krakowskich, że pierwszy raz tego rodzaju zakaz wydał biskup Woronicz już w roku 1817. Papież polecił wyrazić mu swe głębokie niezadowolenie i zażądał odwołania tego aktu. 

    Opinię Łętowskiego pogrzebał do reszty w Rzymie rząd rosyjski, oddając mu przyjacielską, a w rzeczywistości niedźwiedzią, przysługę. 22 marca 1842 roku car Mikołaj I zmienił samowolnie nazwę diecezji krakowskiej na krakowsko-kielecką, Łętowskiego zaś mianował biskupem sufraganem krakowsko-kieleckim. Natychmiast Schindler zawiadomił o tym nuncjusza, w dwa dni zaś później to samo donosił Łętowski i pytał, co robić. Kardynał sekretarz stanu, któremu nuncjusz przesłał to pytanie, był ogromnie oburzony. Dziwił się, że Łętowski pyta o radę, jak gdyby nie wiedział co robić wobec tej samowolnej i nieprawnej nominacji. Nad Łętowskim zawisła teraz groźba pozbawienia go przez papieża administratorstwa diecezji i byłoby to może nastąpiło, gdyby nie to, że Watykan nie chciał zaczynać wojny z rządem rosyjskim. W sprawie sufraganii nie pomogło Łętowskiemu ani żądanie rządu rosyjskiego, ani interwencja Metternicha. Biskupem sufraganem został dopiero w roku 1845”. 

    Biskup tak wspominał ten okres: „Praca konsystorska nie była mi obcą, a łatwość do niej miałem wielką. Od młodych lat pisywałem w biurach: przy wojsku, przy ks. biskupie Woroniczu, to prokuratorem kapituły, to lat cztery senatorem krakowskim. Chodząc, dyktowałem odpowiedzi, dekreta, wizyty parafialne, a konsystorze kielecki i krakowski, miały we mnie pomoc. Trzymałem dom w Kielcach, drugi w Krakowie, chowałem konie i miałem powozy, służbę przyzwoicie ubraną, dobrego kucharza i wino beczkami. Gość w dom był częsty. Kielce co żyły tylko Morysona pigułkami i masoneryą, to jest pielęgnując brzuch i zabiegając za groszami, dostały biskupa, którego uważać musiały. Seminarium zakwitło, nowe budowle powstały, jak to biskupie mieszkanie i przy seminaryum nowy o piętrze pawilon. Nabożeństwo przy kościołach szło pięknie, mores był w diecezyi, gdym dwóch nicpotem plebanów wyrzucił, a w sześciu dekanatach zaraz drugiego roku wizytę kanoniczną odprawił. W Krakowie odbudowany dom księży emerytów, świadczyć będzie o mojem staraniu”. 

    Barycz: „Gdy wszystkie oznaki zadawały się wskazywać, że nowy biskup stanie się narzędziem rządu rosyjskiego, w Łętowskim dokonuje się jeszcze jedna przemiana, wyrobienie w sobie doktryny ultramontańskiej. Ultramontanizm Łętowskiego nie miał marki ruchu postępowo-politycznego, zawierał wszakże w sobie specyficzne zabarwienie antykurialne, niechętne do współczesnego Rzymu, zeświecczonego i zbiurokratyzowanego. Doktryna Łętowskiego zmierzała do wzmocnienia religijności w społeczeństwie i do wyzwolenia Kościoła spod przewagi państwa”. 

    Biskup: „Rzecz była kłopotliwa i wymagająca niemało uwagi, gdyż się miało do czynienia z rządem rosyjskim. Miałem ciągłe przeczucie, iż z Moskalami w Kielcach niedosiedzę i mój mająteczek duchowny skupiłem w obwodzie krakowskim”. 

     Na przełomie 1847 i 1848 roku doszło do otwartego konfliktu biskupa Łętowskiego z rządem carskim na tle odmowy odprawiania w podległej mu diecezji nabożeństw żałobnych za członków rodziny carskiej. Dlaczego Łętowski nie zgodził się? „Co zaś było to nabożeństwo? Krótko powiem, oszukaństwo prostego lud, gdzieby biskup kłamał przy ołtarzu mszę mówiąc de communi, a manifest czytano o schizmatyku. Mówiono mi na to: co to jegomości szkodzi? Msza de communi za wszystkich zmarłych. Tak jest, za katolików, a owieczki patrzą i słuchają, że za schizmatyka. 

    Gdy przyszło rozporządzenie z Warszawy na nabożeństwo, napisałem, iż tego nie uczynię, a gdy drudzy biskupi tego nie zrobili, wyjechałem do Krakowa złożywszy wikaryat, na co rząd rosyjski odebrał mi paszport i pensyę. Pius IX listem in forma brevis dał mi pochwałę za to, ale kazał rok jeszcze zostać na wikariacie, co sprawowałem przez osobę trzecią. Po roku przysłał na ręce moje wikaryat dla ks. Majerczaka. Zdawszy wilaryat w Kielcach (1848), pojechałem do Opawy, oddając biskupowi administracyję w Krakowie (1849), mógł był ją oddać ks. Majerczakowi, aby jurysdykcya po diecezyi została w jednym ręku. Mianował jednak jednego z kanoników, a ja zostałem dziekanem kapituły”. Pisząc, że biskup Skórkowski mógł mianować administratorem w Krakowie ks. Majerczaka, bronił się Łętowski przed zarzutami, że zerwał unię personalną i utwierdził podział diecezji.  

    Na koniec biskup napisał dwuznacznie: „Powodu rzeczywistego do wyzucia się administracyi w Krakowie po dziś dzień dobrze niepowiedziałbym”. Rzeczywiście, przez osiem lat był nie tylko między młotem i kowadłem, ale między carem, papieżem i rządem austriackim. Zapewne sam Metternich nie poradziłby sobie w takiej konfiguracji. Biskup podjął suwerenną decyzję i w 1848 roku, nie pytając Rzymu o zgodę, złożył kościelne urzędy. 

    Barycz: „Wynikiem konfliktu wokół odprawiania nabożeństw za carską rodzinę było wniesienie do rządu Królestwa rezygnacji ze stanowiska wikariusza apostolskiego i administratora diecezji, przyjętej 6 kwietnia 1848 roku. W ten sposób mimo oporu kurii rzymskiej, która przez rok nie chciała odwołać Łętowskiego ze stanowiska, skończyła się właściwie jego rola w Kościele, zamysły bowiem na osiągnięcie biskupstwa tarnowskiego i arcybiskupstwa lwowskiego z rąk rządu austriackiego spełzły na niczym, a nadana mu w 1849 roku dziekania katedralna krakowska miała czysto honorowe znaczenie”.  

    W 1851 roku biskup Łętowski został kustoszem katedry na Wawelu. Ponadto „Zaszczycono mnie stopniem członka honorowego dawnego Towarzystwa Przyjaciół Nauk przy Akademii Krakowskiej, takim-że towarzystwa rolniczego krakowskiego”.  

    Gdy przestał pełnić urząd administratora diecezji, Ludwik Łętowski zajął się działalnością charytatywną, pisarską i… prowadzeniem krakowskiego salonu. 

    Barycz: „Wkroczenie sześćdziesięcioparoletniego dostojnika kościelnego na arenę literacką było naprawdę zjawiskiem niecodziennym. Ile wymagało wewnętrznego hartu, uzmysłowić sobie możemy dopiero w pełni, gdy rzucimy okiem na ówczesne jego osobiste położenie. Miał Łętowski przede wszystkim skierowane przeciwko sobie całe niemal duchowieństwo: wyższe – za śmiałość w piętnowaniu jego wad, braku rozumu, egoizmu i zmaterializowania, niższe – wzburzone surowymi rządami i zaprowadzonymi rygorami, także wykazywaną wyższością urodzenia, patriotyczny odłam kleru  – za nagłe ustąpienie z Kielc. 

    Był skłócony z własną klasą społeczną, której zarzucał zcudzoziemczenie, odejście od związku z życiem narodu. Z niechęcią i oporami dopuszczano jego artykuły do druku w „Czasie”. Pierwsze kwasy między arystokracją a Łętowskim zaznaczyły się od czasu, gdy z początkiem powstania listopadowego przeprowadził usunięcie wszechwładnego Stanisława Wodzickiego z prezesury Senatu Rządzącego Rzeczpospolitej Krakowskiej. Głównym kamieniem obrazy dla szlachty było co innego: rozwijana w latach 40. akcja wstrzemięźliwości wśród ludu, która odbiła się dotkliwie na dochodach z propinacji. 

    Nie posiadał też biskup literat miru w kołach liberalnego mieszczaństwa. Płaszczyzną starć było niezrozumiałe zachowanie się Łętowskiego w pamiętnych dniach lutego 1846 roku i jego ucieczka do Wiednia. Ale i bractwo literackie Krakowa nie nazbyt entuzjastycznie odnosiło się do nowego pisarza, nie omijał bowiem żadnej sposobności, by ich nie podrażnić”. 

    Biskup: „Podratowała mnie senatorya i stanąłem na nogi zostawszy administratorem. Na administracyi 36 000 zł. polskich rocznie. Uzbierał się przeto kapitalik co rósł rok rocznie odcinanemi kuponami od papierów. Z tego to kapitaliku kupiłem stary kościółek szpitalny św. Szymona i Judy na Kleparzu, sprowadziwszy z Francyi szare siostry, odłożywszy na bok, co na utrzymanie Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia przeznaczyłem”. 

    W 1858 roku biskup kupił od Leona Rzewuskiego kompleks zabudowań dawnego kościoła i szpitala z przeznaczeniem na siedzibę Domu Centralnego Galicyjskiej Prowincji Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, tzw. sióstr szarytek. Pierwszą przełożoną została Francuzka Maria Talbot. W następnych latach została przeprowadzona rozbudowa klasztoru i został zbudowany nowy kościół. Konsekrował go w 1871 roku abp Mariano Falcinelli Antoniacci, nuncjusz apostolski w Wiedniu. 

    Dębicki: „W przedrozbiorowych czasach, w czasach stanisławowskich, od których poczyna się właściwa historya salonu w Polsce, społeczność krakowska wielce się różni od społeczności warszawskiej, stołecznej. Nie tyle może znachodziła tutaj punkt oparcia reakcya kontusza i podgolonej czupryny przeciw frakom i perukom pudrowanym, ale była reakcya powagi obyczajowej, moralności i religii przeciwko lekkości i zepsuciu Warszawy. (…)  

    W czasach porozbiorowych do Krakowa przeniósł się ruch polityczny. Kraków był głównem ogniskiem partyzantki, że tak nazwiemy dyplomatycznej, utrzymywanych związków z zagranicą. Kraków nie miał nigdy salonu literackiego, jakim począwszy od obiadów czwartkowych aż do dziś dnia szczyci się Warszawa, ale Kraków miał zawsze rozbudzone życie umysłowe. Nie było znakomitości w całej Polsce, co by od czasu do czasu nie zawadziła o Kraków, a będąc w Krakowie, co by nie zasiadła u gościnnego stołu księdza biskupa. Bywało co czwartek i co niedziela zgromadzał ksiądz biskup od ośmiu do dwunastu osób, dobierając, jak przypadek zdarzył, często przeciwieństwa”.  

    Barycz: „Biskup należał do stałych bywalców salonów krakowskich i krakowskiego high life’u. Prowadził dom otwarty. W swej rezydencji przy Kanonicznej wydawał dwa razy na tydzień obiady. Bywała na nich oraz na piątkowych herbatkach wieczornych nie tylko arystokracja rodowa, ale również ludzie ze świata nauki, literatury i publicystyki. Złośliwa plotka twierdziła, że na zebraniach i przyjęciach bywali tylko ‘krakowscy literaci’, tj. tacy którzy nie splamili się pisaniem, ale była to zwykła potwarz. W rzeczywistości uczestniczyli w nich: Zygmunt Kaczkowski, Wincenty Pol, Lucjan Siemieński, Fryderyk Hechel, a z przyjezdnych: Józef Korzeniowski, Aleksander Fredro, Jadwiga Łuszczewska-Deotyma. Ulubionym zwyczajem praktykowanym przez księdza biskupa było zapraszanie przeciwników, których w czasie przyjęcia podjudzał do sporów, to znów pojednywał”. 

    Profesor Stanisław Tarnowski (żył w latach 1837-1917), opisując w „Domowej Kronice Dzikowskiej” czasy swego dzieciństwa i młodości w Krakowie, wspominał gości odwiedzających dom jego babki na rogu Rynku i ulicy Szewskiej. Do tego grona należał biskup Ludwik Łętowski. „Niegdyś proboszcz w Końskich, bardzo świątobliwy, bardzo miłosierny, wielki oryginał, o twarzy potężnie brzydkiej, rozumny, dowcipny, piszący bardzo dobrze, kiedy pisał prozę, dziwaczny i mimo całego rozumu śmieszny, kiedy pisał wiersze, uchodzący najniesłuszniej za zbyt uległego względem rządu, bywał u nas często po starej przyjaźni”. 

    Biskup Łętowski napisał i opublikował pionierskie cztery tomy „Katalogu biskupów i kanoników krakowskich” oraz „Katedrę na Wawelu” z rysunkami Strobandta z Belgii. Zorganizował też wraz z Aleksandrem hrabią Przeździeckim z Poznania zespół do wydania dzieł Długosza.


    „Katedrę” zadedykował cesarzowi Austrii Franciszkowi Józefowi. Dębicki: „Było to jeszcze w epoce, kiedy podobny krok uchodził za niepatryotyczny serwilizm. Nie szczędzono bp. Łętowskiemu nagany, zwłaszcza gdy cesarz, wdzięcznym przyjmując sercem piękny dar, ozdobił biskupa krzyżem korony żelaznej. Jednak już bystrzejsze i bardziej polityczne umysły przewidywały zbliżenie, a nawet konieczność zajęcia przez Polaków otwarcie i szczerze wiernego stanowiska przy tronie Habsburgów”. I dalej „Ks. biskup wcześnie wiedziony był myślą przypomnienia owych starych sojuszów Habsburgów z Jagiellonami. Za pierwszej bytności Najjaśniejszego Pana w Krakowie miał on zaszczyt oprowadzania go po sklepieniach zamkowych. Sposobność tę wykorzystał dla przypomnienia wszystkich historycznych związków, dla wskazania pamiątek, które mogą czynić katedrę na Wawelu drogą potomkowi Habsburgów. Myśl wydania „Katedry” wywołana była obawą o jej los zamkniętej w warowni. Mówił on nam nieraz, że prawdopodobieństwo zniszczenia tej świątyni pomników narodowych na wypadek wojny przejmuje go drżeniem, jak zamienienie Wawelu na koszary wstrętem. Trzeba było przeto – dodawał – zapewnić na wypadek nieszczęścia jakiś ślad naszej wielkości, tutaj spoczywającej”. 

    Barycz: „Niezależność wewnętrzna przy sarkastycznym tonie i zacięciu pamfleciarskim powodowały liczne konflikty. Dość powiedzieć, że w jednym z pierwszych utworów „O dziesięcinie” (1822 rok) władze kościele znalazły ‘wiele osobliwości’ i drukować go nie pozwoliły. Swobodne i nie zawsze licujące z powagą ambony wystąpienia doprowadziły nawet do chwilowego zawieszenia go w czynnościach kaznodziei. „Książka do nabożeństwa z pism świętych” (1830 rok) przyniosła konfiskatę ze strony władz duchownych. Utwór „O sprawie narodu polskiego” spowodował śledztwo i korespondencję dyplomatyczną między rządami rosyjskim i austriackim. Dobrze, że ogłoszony bezimiennie nie naraził Łętowskiego na poważniejsze następstwa. Anonimowo wydane dziełko „Nauka poznawania ludzi” (1847 rok) rozpętało namiętne wystąpienie kapituły krakowskiej, która chciała postawić obwinionego przed sąd konsystorski ze względu na ‘gorszące zdania i błędne lub trącące o herezję opinie’. Ostatnia jego książka „Miscellanea” dziś jest rzadkością z powodu wykupywania jej i niszczenia za zbyt frywolne ustępy przez tę-że kapitułę krakowską”.


    Biskup odrzucił lukratywną ofertę, jaką mu złożył Samuel Orgelbrand, dziadek mojego przyjaciela Jana, by pisał do tworzonej w Warszawie wielkiej encyklopedii. „Jeden warszawski Żyd, drukarz i księgarz nie mógł się nadziwić, że odprawiłem go ze śmiechem, gdy chciał płacić od arkusza za artykuły do encyklopedyi. Propozycja była dziwna: iżbym dwa arkusze na tydzień dostarczał, jak gdybym się zgodził do młocki. Smutna to rzecz zapewne pisać z potrzeby i pisać pod pewnymi warunkami, bądź to opinii publicznej, bądź to cenzury rządowej! Rozum i sumienie nasze, co mamy najzacniejszego, nie są wtedy swobodne”. 

    Biskup Łętowski cenił podróże i wyjazdy do wód dla podreperowania zdrowia. Oto szlak podróży w 1855 roku, a więc w 70. roku życia: „Przeleciałem Niemcy w dni osiem. Byłem w Dreźnie, Lipsku, Bambergu, Norymberdze, Augsburgu, zarwałem o Szwajcarię, pływając po Bodensee i zwiedziwszy Konstancję, Szafhuzę i Bazyleję, a przez Strasburg i Frankfurt dojechałem na Bad-Baden do Wiesbadenu, gdzie się kąpię”. 

    Więcej, dobiegając osiemdziesiątki, w 1861 roku z polecenia lekarzy odbył następującą kurację: „Zamiast jechać pod Graz, pić wodę i serwatkę, posłali mnie tutejsze doktory do Foesslau o milę za Baden do kąpieli w stawie mającym zimą i latem 18 stopni ciepła. Kąpiel jest rozkoszna, mężczyźni kąpią się do południa, a potem przychodzą kobiety”. 

    Co ciekawe, biskup-podróżnik nigdy nie pojechał do Włoch, w tym do Rzymu. Jest to zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę jego złe relacje z watykańską dyplomacją.  

    Do 1862 roku biskup Łętowski 25 razy prowadził w Krakowie procesję Bożego Ciała. 12 maja 1868 roku w krakowskiej katedrze odbyła się msza z okazji 50. lat jego kapłaństwa. „Czas” napisał: „Ksiądz biskup Łętowski jest żywą skarbnicą religijnych, narodowych i rodowych tradycji. Tym właśnie związkiem silne są ołtarze i grobowce jagiellońskiej świątyni. Zygmunt co swym królewskim dźwiękiem zwiastował pochód biskupa, jego postać sędziwa jakby z pomnika zdjęta, co z taką postawą i mocą w przechodzie przez świątynię dzierżyła pastorał, te tłumy ludu, dla których zdała się za ciasna nawa świątyni, ten tłum, gdzie obok bractw starodawnych cisnęli się reprezentanci miasta, obok dostojnych osób wyższej społeczności lud wiejski okoliczny. To wszystko, o czem zdawała się przemawiać świątynia swoją mową relikwii świętych i pomników narodowych, to cośmy na obliczu wzruszonego pasterza widzieli, jednym świadczyło chórem o nierozerwalnym związku ołtarzów i grobowców, przeszłości narodu z wiarą przodków”. 

    Biskup zmarł 25 sierpnia 1868 roku, wkrótce po historycznej, pierwszej od dwóch wieków, wizycie w Krakowie nuncjusza apostolskiego, legata kurii rzymskiej w Wiedniu biskupa Falcinelli. Jego pogrzeb odbył się 27 sierpnia. „Czas” relacjonował: „Dziś o godz. 8 rano z domu przy ulicy Kanonnej (Kanonicznej), którego zielona brama równie dobrze znaną była ubogim, jak znajomym i przyjaciołom ks. Łętowskiego, kondukt pogrzebowy wyruszył w koło przez ulice Kanonną, Grodzką, a następnie zwrócił się ku katedrze zamkowej. Ks. kanonik Scipio del Campo w orszaku świeckiego i zakonnego duchowieństwa poprzedzał trumnę. Liczne szeregi pobożnych długi tworzyły orszak. Zygmunt z towarzyszeniem dzwonów katedralnych powitał srebrną pieśnią wstępującego do świątyni na wieczne mieszkanie. Od godziny 8 aż do 11 przed wszystkiemi ołtarzami katedry nieprzerwanie odbywały się msze św. O 11 ks. Gałecki biskup-administrator tutejszej diecezji przed wielkim ołtarzem celebrował sumę. Po sumie ks. Krzemiński proboszcz z Raciborowic wstąpił na ambonę. Po pogrzebowej mowie trumnę mieszczącą zwłoki biskupa spuszczono do grobów katedry wawelskiej”.  

    Jednak ostatnią wolą biskupa było, by został pochowany w klasztornym kościele Sióstr Miłosierdzia Bożego na Kleparzu, którego był fundatorem i który był w tracie budowy. Matka przełożona Talbot postawiła w kościele pomnik z sercem biskupa, a następnie w nawie podziemnej przygotowała grobowiec.  

    Zwłoki zostały uroczyście przeniesione z katedry wawelskiej do klasztoru w październiku 1872 roku i umieszczone w sarkofagu. 

    Wydarzenia te opisał ks. Jacek Urban z Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie w artykule „Dwa pogrzeby biskupa Ludwika Łętowskiego”, „Analecta Cracoviensia” z 2005 roku.

 

*  *  *  *  *


    Liczący sześć pokoleń podkarpacki ród Łętowskich, dokumentujący swą publiczną działalność na przestrzeni dwóch stuleci, to jedyny w swoim rodzaju fenomen. Inne rody Łętowskich, te z Mazowsza, Kaszub i Małopolski, mogą się poszczycić co najwyżej pojedynczymi postaciami, które wyszły z cienia prywatności. O kilku takich Łętowskich z Mazowsza już wspomniałem. Teraz o kilku Łętowskich z Małopolski. 

    I tak lokalna tradycja utrzymuje, iż pierwszym mieszkańcem Białki Tatrzańskiej był (nieznanego imienia) Łętowski, który około 1616 roku osiedlił się na terenie obecnej Kaniówki. Ów praprzodek miał pochodzić z Łętowni koło Pcimia. Prawdopodobnie był on jednym z dość licznych uciekinierów szukających większej, niż we wsiach znajdujących się w prywatnych rękach, swobody na terenach podhalańskiej królewszczyzny. Pod koniec XVIII wieku mieszkali tutaj Joannes Łętowski i jego żona Agnes z domu Kołtonka. Między 1776 a 1794 rokiem ochrzcili dziewięcioro dzieci: Agnes, Simona, Joannesa, Catharinę, Mathiasa, Jacobusa, Agathę, Magdalenę i Elisabethę. Ród ten zakorzenił się w Białce po czasy współczesne.

 

Stanisław Łętowski, wójt Czarnego Dunajca 

    Pewną popularność zdobył Stanisław Łętowski, nieherbowy wójt Czarnego Dunajca, noszący pseudonim Marszałek, który w roku 1623 był przywódcą buntu przeciwko bezprawiu, jakiego się dopuszczał starosta Mikołaj Komorowski. W 1631 roku wójt był więziony w związku z przywództwem buntu chłopskiego i dowodzeniem szturmem na Nowy Targ. W 1651 roku był pułkownikiem oddziału chłopskiego w czasie powstania pod wodzą Aleksandra Kostki-Napierskiego. Po stłumieniu buntu był torturowany i został skazany na ćwiartowanie. W ostatniej chwili karę zamieniono mu na ścięcie, a potem dopiero ćwiartowanie.  

    W czasach XIX-wiecznej „chłopomanii” wielu krakowskich literatów zainspirowało się buntem Napierskiego i Łętowskiego. Stali się bohaterami powieści Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Maryna z Hrubego” i Władysława Orkana „Kostka Napierski. Powieść z XVII wieku” oraz dramatu Jana Kasprowicza „Bunt Napierskiego” (1912 rok). W PRL-u Jan Batory nakręcił film "Podhale w ogniu". Oto fragment poematu Kasprowicza:

 

ŁĘTOWSKI.
 Kiep ten, co po pazdur
na dach się drapie, kiej się w izbie pali
cały dobytek! – Weźże moją laskę,

owiń choiną i powiedz: gazdowie,
sołtys Łętowski, co wam marszałkował,
kiej żywieckiego biliście starostę,
i tej chudoby waszej śmiało bronił,
obwieszcza wokół, abyście smreczyną
stroili chaty na znak, że zaświtał
ranek swobody chłopskiej. Dokumenty
przyszły od króla, że już czas na lachy
za nasze owce i za nasze krowy,
za nasze ryby, za nasze jelenie,
za nasze lasy, za nasze pastwiska...

(…)

Zwrócony do gazdów.
Ciupagi,
kosy i widły, strzelby i kłonice –
oto lekarstwo na tych, co z nas, ludzi,
chcieliby zrobić nędznych, podłych rabów
wbrew woli Boga i wbrew woli króla...
Sam król, nie mogąc poskromić pyszałków,
przysyła do nas pana Napierskiego,
aby nas powiódł ku jego obronie,
ku warowaniu naszych praw i swobód...
Kto żyw, na lachy! na pany! pod Czorsztyn,
gdzie ma swe leże groźny Lew z Sternberku,
junak Napierski... Idziemy?!...

JEDEN Z GAZDÓW.
 Czas w drogę.
Wy marszałkujcie, sołtysie Łętowski –
jako najstarszy – wy razem z Wasylem.

ŁĘTOWSKI.
Przyjmuję godność... O wasze niewiasty –
o wasze córki i o wasze żony,
o wasze krowy, i o wasze owce,
o wasze ryby, o wasze kozice,
o wasze lasy, o wasze pastwiska,
o waszą wolność do boju idziecie!

     Wójt Łętowski ma dziś swoją ulicę w Katowicach, a na zamku w Czorsztynie znajduje się tablica informująca, że w jego murach Aleksander Kostka Napierski i Stanisław Łętowski „podnieśli sztandar powstania o wyzwolenie spod szlacheckiego ucisku”. Tablicę tę ufundowała Polska Ludowa w 300. rocznicę powstania, 24 czerwca 1951 roku.

 

Ksiądz Antoni Łętowski 

    Urodził się w 1852 roku w Zakliczynie. Pochodził z rodziny mieszczańskiej. Szkołę podstawową ukończył gimnazjum w Nowym Sączu, a teologię w tarnowskim Seminarium Duchownym. Święcenia kapłańskie przyjął w 1878 roku. Był wikariuszem m.in. w Ryglicach i tarnowskiej katedrze. W 1888 r. objął probostwo w Żabnie. Przyczynił się do odrestaurowania kościoła parafialnego. W 1897 roku został przeniesiony na probostwo w Krościenku, gdzie zainicjował budowę kościoła parafialnego. Był prezesem kilku towarzystw społecznych. Zmarł w 1912 roku.  

Teofil Łętowski 

    9 listopada 1915 roku „Kurier Poznański” opublikował listę jeńców cywilnych poddanych pruskich przebywających w Kosobrodzkiej Stanicy ( gubernia orenburska). Znajduje się na niej Teofil Łętowski, syn Bronisława, lat 31.

 

Stanisław Łętowski, narciarz 

    Stanisław Łętowski w latach 30. był zawodnikiem sekcji narciarskiej Towarzystwa Sportowego Wisła (na zdjęciu pierwszy od lewej).

 

Legioniści Jakub Łętowski i Ignacy Łętowski

    Legionistą był Jakub Łętowski, który urodził się w 1892 roku w Brzózie Królewskiej (gmina Leżajsk) na Podkarpaciu. W jej pobliżu są dwie Łętownie. Czeladnik stolarski Jakub Łętowski figuruje w wykazie legionistów na stronie Muzeum marszałka J. Piłsudskiego w Sulejówku. Był pradziadkiem Dariusza Łętowskiego z Jaworzna. Natomiast Ignacy Łętowski za udział w legionach został odznaczony złotym krzyżem Virtuti Militari.

Aktor Leon Łętowski 

    Leon Łętowski w latach 1926 – 1930 był aktorem w Teatrze Wołyńskim, założonym w Łucku w 1925 roku. W 1981 roku dostałem list od aktorki Sylwii Dławichowskiej z Kalisza. Napisała: „W operetce „Polska krew” grałam w 1939 roku na scenie córkę, a w roli ojca, szlachcica, występował Pan Leon Łętowski! Świetny aktor! Ja byłam początkującą, po szkole. Czyżby Pan Redaktor był jego synem? Czy żyje?”. Niestety, nie jestem synem pana Leona.  

 

Jolanta Nadzieja Łętowska, ziemianka 
 

    W spisie polskich ziemian na Wołyniu z 1930 roku figuruje Jolanta Nadzieja Łętowska z Kwiatkowskich, właścicielka Cepcewicz Wielkich-Obołonia. Była pierwszą żoną tutejszego sędziego, ojca Małgorzaty Łętowskiej, sekretarza redakcji „Polski Zbrojnej”. Autorami spisu są Tadeusz Epsztein i Sławomir Górzyński, Wydawnictwo DiG, Warszawa 1996.

 
 

Franciszek Łętowski, dyrektor szkoły 

    Franciszek Łętowski, od 1938 roku był dyrektorem szkoły w Tereszpolu-Zaorendzie w województwie zamojskim.

 

*  *  *  *  *


    W sporządzonym w 1999 roku przez Richarda VandeVelde SJ spisie jezuitów, którzy zginęli w czasie II wojny światowej figuruje m.in. o. Julian Letowski, urodzony w 1907 roku i zmarły 4 marca 1941 roku w Auschwitz. 

    W 1995 roku dostałem list od dr. med. Teodora Słomińskiego z Wyszogrodu. Napisał: „Z napisaniem niniejszego listu noszę się już od kilku lat. Co mnie skłoniło? Są cztery powody. 1. Zbieżność nazwisk – będę pisało ks. Łętowskim. 2. Nieprawdopodobne wprost podobieństwo Pana do ks. Łętowskiego. Gdy oglądałem Pana na ekranie telewizyjnym i słuchałem radia, gdzie Pan nie ukrywa swego stosunku do religii, kojarzę Pana osobę z ks. Łętowskim. Może to był ktoś z Pana bliskiej rodziny, ponieważ istnieje nieprawdopodobne wprost podobieństwo fizyczne. Ta sama twarz ascety. 3. Wieś Łętowo, gmina Bodzanów, województwo płockie. Mieszkam obecnie w Wyszogrodzie i miewam chorych z Łętowa. Nazwa tej wsi jest o tym samym brzmieniu co Pana nazwisko. 4. Pana światopogląd, który podzielam. 

    12 grudnia 1940 roku przewieziono mnie do Oświęcimia po pobycie w Dachau i Mauthausen-Guzen (kamieniołomy). Mój numer w Oświęcimiu to 6934. Ulokowano nas, 500 więźniów z Dachau, w bloku VI. Ja trafiłem do sali VI/7. Była to niewielka salka dla ‘prominentów’, którzy podlegali szczególnej obserwacji. Byłem wówczas studentem III roku medycyny, studiowałem we Lwowie.  

    Wśród towarzyszy niedoli, których dotąd pamiętam byli m.in. jezuita ks. Roman Przystaś, ks. Łętowski (imienia nie pamiętam) i aktor reżyser Teatru Ateneum Stefan Jaracz. Oczywiście, Pana zainteresuje postać ks. Łętowskiego. Ks. Łętowski żył w Oświęcimiu krótko, ale żył pięknie! To był święty człowiek!!! Tacy ludzie, jak o. Kolbe i ks. Łętowski i wielu innych im podobnych nie żyli długo w tak surowych warunkach, jakie panowały w obozach koncentracyjnych tego typu co Oświęcim”. 

    Sprawdziłem fakty. Doktorowi chodziło zapewne o jezuitę, ks. Juliana Łętkowskiego (urodzonego w 1907 roku w Moderówce koło Krosna), wikariusza parafii MB Różańcowej w Rudzie Śląskiej. Jego kolegą z tej samej parafii był ks. Przystaś. Gestapo zmusiło ich do opuszczenia Rudy. 9 lipca 1940 roku udali się przez Wrocław do Drezna, tam niestety zostali aresztowani i skierowani do obozów koncentracyjnych. Pierwszy zmarł z wycieńczenia 4 marca 1941 roku w Oświęcimiu, a drugi – w maju 1942 roku w Dachau. 

    W 1991 roku dostałem list od Wiktora Hyplaka z Bolesławca, prawdopodobnie członka NSZ w czasie wojny, który napisał: „W latach 1945 – 1947 kolegą moim był Jerzy Łętowski, przez najbliższych zwany Józkiem. Mieszkaliśmy w Obermenzing (Monachium). Zjeździłem z nim Niemcy i Włochy. Gdy ujrzałem Pana w telewizji, pomimo bujnego zarostu, ujrzałem Józka jak w lustrze przeszłości. Czyżby Pan był jego synem? O ile to nie jest złudzenie, to Józek godny jest takiego syna”. Niestety, nic o tym, podobnym do mnie, Łętowskim nie wiem.